wtorek, 13 maja 2014

Donauradweg.....Dzień drugi...

...czyli jak pokonałem Naddunajska Ścieżkę Rowerową z Wiednia do Budapesztu

Dzień drugi.

Postanowienie jasne : budzimy się o siódmej wyjeżdżamy o ósmej. Dzisiaj ciężki dzień bo do pokonania blisko 130 km z Rajki do Komarna a właściwie kilkanaście kilometrów za tą miejscowością gdzie znajduje się następny nasz nocleg Campsite Éden. Dzień zapowiada się pogodny ale wieczorem burze. Na dodatek od połowy trasy szutry słowackie.
Rano wszyscy wstali na komendę. Co prawda nie do końca wyspani ( ostatecznie noc w busie i 100 km w nogach ) Ale rozkaz komandora to rozkaz komandora. Wstaliśmy !!!

Najpierw odprawa ...



Później ostatnie przygotowania...


No i oczywiście mus zdjęcie rodzinne przed wyjazdem Tym bardziej że dzisiaj pedałujemy już pełną jedenastką gdyż dotarł był do nas Włodek... 



Wróciliśmy na rowerowe przejście graniczne. Stad tylko 130 metrów do pierwszych tam Vodnego Diela Gabcikovo .



Dzisiejsza trasa to wielokilometrowe zdobywanie odległości wałem zalewu. Ścieżka świetna asfaltowa , tylko ten przykry wiatr w dziób. Ciężka harówa !










Kilkadziesiąt kilometrów prostej z lekkimi łukami z wiatrem " w pysk " dało w kość. Na szczęście na tamie w Gabcikovie odpoczynek. Tam znajduje się jedyny w okolicy Pit Stop dla turystów.  Gabcikovo to niezwykła historia. Nazwę miejscowość otrzymała od nazwiska jednego z zamachowców na Reinharda Heydricha. To jedna z najstarszych miejscowości Wielkich Węgier. Historia budowy hydroelektrowni to historia niezwykłego sporu pomiędzy Słowacja a Węgrami. Konflikt trwa do dzisiaj. Ale to odrębna historia na odrębny post.






Pit stop w Gabcikovie...


 
 W dalszą trasę jedziemy po prawie godzinnej przerwie. Przed nami blisko 70 kilosów do łyknięcia.Jedziemy cały czas Słowacką stroną A po drodze zaczynają się szutry, do Komarna w zasadzie bezludnie.  Około 23 kilometry od tamy odpoczynek. Zaczynają się szutry i doskwierać głód. Szukamy miejscowości Kliżska Nema którą od razu ochrzciliśmy nazwa Kieliszka Nie Ma 





Po następnych 20 km szutrami dajemy sobie spokój. Wjeżdżamy na drogę aby dotrzeć do nieszczęsnego Kliszka . Niestety tak jak się spodziewaliśmy nie dość że Kieliszka nie ma to nie ma niczego. Nawet sklepu. Jedziemy jak w piosence Janerki " ode wsi do de wsi " może coś zjemy. W następnej o nazwie Male Koshiny spotykamy bar. Ale w barze do zjedzenia tylko piwo. Wiec rabunek w sklepie ( wykupiona cała kiełbacha paprykowa z przyległościami - musztarda, ogórki ) no i obiad gotowy !





Pozostało nam jakieś 10 kilometrów do Komarna, ale później do Edenu jeszcze z 15. Robi się późno a na dodatek idzie na luj. Więc jak najszybciej na rowery i do Komarna. A tam dopada nas deszcz i... tęcza...




   W Komarnie na drugą stronę droga EV6 prowadzi mostem. To ostatnie zdjęcia z dnia dzisiejszego.  



 Później już za Komarnem trzeba było włączyć światła. Po drodze Jacek z Andrzejem prawie w tym samym miejscu łapią gumę. To przedłuża czas . Do Edenu docieramy już późno. Za późno.Przed przyjazdem koło 20 zamykają wszystko, knajpę, kawiarnię. Pozostajemy o własnych konserwach i suchym pysku ...
Cdn


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz