poniedziałek, 12 maja 2014

Donauradweg.....Dzień pierwszy

... czyli jak pokonałem 350 kilometrów Naddunajskiej Drogi Rowerowej.

Plan był prosty. W styczniu ktoś rzucił hasłem jak pozbyć się nudy w długi majowy weekend. Najlepiej na te dni zapomnieć o pracy, kłopotach i innych przyziemnych sprawach i oderwać się od wszystkiego. A zrobić to oczywiscie prosto ! Trzeba dać sobie w tyłek żeby myśleć tylko o przeżyciu. W naszym przypadku spaniu. Dlatego bardzo mi się spodobał plan pokonania w cztery dni trasę rowerową z Wiednia do Budapesztu. To część wielkiej trasy europejskiej zwanej EV 6 biegnącej z zachodu ( Atlantyk, Nantes ) na wschód ( Morze Czarne, Konstanca). Całość trasy to 4448 km ale my oczywiscie mniej ambitni więc wybraliśmy odcinek tzw. Donauradweg czyli Naddunajskiej Drogi Rowerowej z Wiednia przez Bratysławę do Budapesztu. Czyli trzy " stolnice " w cztery dni.

Nie byłem pewien co mnie czeka. Wprawdzie pokonałem na rowerze dwukrotnie trasę Kraków - Gdynia czyli blisko 1400 km. ale było to...30 kilo temu. Znaczy na stare lata mi trochę odbiło.  Wydawało mi się że te 350 km to w zasadzie PIKUŚ !!! przy moim doświadczeniu. Jak się potem okazało pikuś był ale nie tak do końca.   

Przygotowania trwały od stycznia - u moich towarzyszy - jeździli, szlifowali formę - ja myślałem na czym pojadę. Bo nie miałem roweru. A pamiętając swoje wyczyny rowerowe chciałem przed tą wyrypą rozjeździć... tyłek co by potem nie dokuczał. Udało się dopiero tydzień przed startem.Nabyłżem  drogą kupna cudowną Gazelę 1.0 Rometu z przerzutkami dwoma, manetkami, kołami,kierownicą i koniecznie muszę dodać łańcuchem co daje napęd. Miałem wiec na czym dupsko wozić. Teraz pozostało mi go rozjeździć. Jedna wycieczka 20 kilometrowa, kilka wyjazdów na miasto i....trzeba było stawić się o 23 pod Wisłą Kraków na start.

Z duszą na ramieniu przyjechałem. A tam czekało już na mnie towarzystwo 10 chłopów i jednej PANI Eluni ksywa - sąsiadka, co zdecydowała się w tym męskim towarzychu jechać, obiecując że nie będzie robić wstrętów przy opowiadaniu męskich dowcipów Ona wrzuci kilka babskich dla równości. 

Trzeba było rozkręcić rowery, poukładać, poprzekładać w przyczepie kocami, obrusem, firanką, jeszcze tylko zdjątko historyczne grupy i hyc do Wiednia.... 


Rozkręcamy...




Mógłbym napisać " Ostatnie pożegnanie " ale nie piszę 



To ONI !! I ja ze świecącą kamizelką jak psu....



No i hyc do Wiednia....  ( zdjęcia z busa nie nadają się do publicznego pokazu )

Dzień I

Wylądowaliśmy w Wiedniu zaraz koło Prateru. Skręcanie rowerów, lekki deszcz, i jesteśmy gotowi do pierwszego wyzwania : prawie 100 km do Aranykárász Camping w miejscowości Rajka


 .
Startujemy !!! Jedziemy najpierw na drugą stronę kanału ( jest ich w Wiedniu wiele ) po czym wjeżdżamy w ścieżkę rowerową a właściwie piękną aleję kasztanową Hauptalle. Jedziemy wzdłuż Prateru, aż dojeżdżamy do pierwszej przeprawy przez Dunaj - Sudosttangente...

 Stamtąd piękny widok na most kolejowy ....


... i zjazd rewelacyjną serpentyna rowerową...tylko trzeba ostrożnie... 


Po paru minutach dojechaliśmy do przeprawy przez jeden z kanałów i tam już koniecznie musiałem zatrzymać grupę bo za chwilę wyjedziemy z Wiednia i nie dość że z kawy po wiedeńsku nici to i ze zdjęcia z Wiednia też. A więc na moście Steinsparnbrucke pierwsza rodzinna fotografia.... 




Z mostu zjeżdżamy w prawo i najpierw drogą pomiędzy ogromnymi magazynami ropy ( rafineria ) wyjeżdżamy na poldery Dunaju. Wyjeżdżamy z Wiednia. Jedziemy wzdłuż National Donau - Auen. Tędy kilkanaście kilometrów i wałami na których znajduje się asfaltowa ścieżka rowerowa. Jedziemy na upragnioną kawę po wiedeńsku i pierwsze zimne piwo !  Dojeżdżamy do Orthan Der Donau . Zjeżdżamy na chwile z wałów i w centrum pierwszy odpoczynek.




Po kawie i piwie ciąg dalszy pedałowania. Zrobiliśmy dopiero 30 km a do spania jeszcze z 70 i Bratysława po drodze.Tak są znakowanie ścieżki...


A tak jeździliśmy...


Po wielokilometrowych długich prostych, dość męczących wśród lasów i polan otaczających Dunaj dojeżdżamy do kolejnej przeprawy przez Dunaj w Hinburgu. Przez most Bernstein Strase dojeżdżamy do stacji kolejowej. Tam kolejny odpoczynek. Do tej pory co parę kilometrów spotykamy takie przybytki przy trasie. Jest 1 maja dzień wolny.  Na ścieżce pełno rowerzystów, rolkarzy a bliżej Wiednia spacerujących z kijkami...
Bernstein Strase...


Heinburg...




Z Heinburga wyjeżdżamy dość szybko. Czujemy już bliskość Bratysławy a za nią nocleg !!!  Najpierw jedziemy drogą lokalną. Ścieżka wyprowadziła by nas zbyt wysoko i zbyt dużo stracilibyśmy czasu.  Jednak po kilku kilometrach wjeżdżamy na nią z powrotem Tym razem do samej Bratysławy jedziemy prawą stroną Dunaju. Po kilkunastu kilometrach dojeżdżamy do przejścia granicznego miedzy Słowacją a Austrią....


Stamtąd już widzimy Bratysławę...



No to oczywiscie mus zdjęcie tych co żyją...



Przez most SNP wjeżdżamy na Stare Miasto Bratysławy. Ścieżka rowerowa pod tym znanym moście prowadzi pod jezdnią. A stamtąd takie sprawy...


Przy wejściu na Zamek napis... psom i rowerom vstup zabroniony....Popatrzyliśmy wiec na Bratysławę i poszliśmy coś zjeść...



Tej restauracji nie polecamy choć dobrze się siedziało i piło piwo. Panowie kelnerzy widząc nas natychmiast ogłosili brak zup wszelakich a na drugie danie kazali czekać dwa piwa. No ale zjeść coś trzeba było koniecznie. Wiec poświęcamy czas i dopiero koło piątej wyruszamy dalej.


Wyjeżdżamy z Bratysławy. Z powrotem przez most SNP i dalej prawą stroną Dunaju. Po 20 km odpoczynek przed ostatnim skokiem na camping ... Takich miejsc Bufet Pri Poldri po drodze jest bez liku. Jedne tuż przy ścieżce do innych trzeba podjechać. Ale wszystko dla rowerzystów...


 Jedziemy dobrą asfaltową ścieżką aż do miejscowości Cunovo. Tam przekraczamy granice Słowacko - Węgierską. Tak to wygląda... 



Wrócimy tu jutro. A na razie już przy zachodzącym słońcu popylamy jak najszybciej do Rajki i naszego
Aranykárász Camping gdzie czekają na nas Köszöntjük weblapunkon oraz  Extra szálláslehetőségek No i po krótce doczekaliśmy się....


Maruni oczywiscie było mało. Już nadaje do Basi...


Teraz tylko co by nam starczyło na spanie a potem siusiu , paciorek i lulu. No i jeszcze trochę wina na dobranoc...

  
Pierwszy dzień, pierwsza setka pierwsze 10 godzin a właściwie 12 na rowerach. Na razie wszystko ok. Nikt nie padł, nikt nie zszedł a autobus z napisem " Koniec " pusty.
Jutro następny dzień.
 c.d.n  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz