... czyli miejsce gdzie zawsze czuje się dobrze. Raz że miejsce do końca życia kojarzące mi się z młodością ( choć młodym będę do końca swych dni ), ale też z wieloma, wieloma fantastycznymi wspomnieniami. Pierwszy raz byłem tam w 1978 roku. W naszej kochanej Leśniczówce. Teraz jeździ się do Darka, zobaczyć konie, powspominać, powłóczyć się po górach, pooddychać gdzieś od krakowskiego smogu. Tak też było w ten weekend. Ponieważ praca zmusiła mnie do pozostania w Krakowie, w Toporzysku byliśmy wieczorem. Spacer po działach pozostawiliśmy na dzień następny.
Jak w Toporzysku no to konie. A jak Koń wygląda każdy widzi...
Jak w Toporzysku no to konie. A jak Koń wygląda każdy widzi...
Jeśli sadziliście ze konie nie plotkują to się mylicie !...
Najpierw dla ochłody ....
... a dla ocieplenia Kalina...
Uwielbiam klimaty w Toporzysku...
Po południu jak Pan Bóg przykazał i trzydziestoletnia tradycja do Jordanowa na piechtę działem...
Słońce było nieprawdopodobne. Z jednej strony niebo prawie czarne...
... z drugiej podświetlało niezwykle chmury...
Na dziale jeden punkt charakterystyczny. Brzoza. Jedyna taka brzoza...
Na rozwidleniu szlaków koło Góry Ludwiki...
Mój jedyny w tym dniu widok na Lodowy...
Kapliczka przydrożna cały czas rozbudowywana...
No i wreszcie po całym dniu juz na zejściu pomiędzy drutami pojawiła się ta franca na która czekałem cały dzień Babia Góra...