środa, 14 maja 2014

Donauradweg.....Dzień trzeci

...czyli jak pokonałem Naddunajska Ścieżkę Rowerową z Wiednia do Budapesztu

Dzień trzeci

 Dopiero rankiem można było zobaczyć Eden. Znaczy Campsite Éden. Z wieczora, ponieważ rozlokowani byliśmy po kilku pokojach a nawet w bungalowie nie było takiej możliwości. A poza tym przyjechaliśmy juz o zmroku. Wszystko pozamykane więc trzeba było zastołować się indywidualnie i do spania. Rano na opłacone śniadanie. A co Za sześć dych polskich można raz zaszaleć.
A Camping rzeczywiscie duży, wypasiony,  bardzo dobrze wyposażony, z przystanią do wodowania dużych jachtów.... 






A na campingu chyba sami Polacy. Tutaj grupa motocyklistów z Polski. Właśnie wracają do Wrocławia...


Śniadanie nie zajęło nam zbyt dużo czasu. Powiedzmy że uporaliśmy się szybko. Dłużej trwało przygotowanie rowerów do dalszej jazdy. Komandor znalazł nawet nowe narzędzie do serwisowania roweru... 


Jednak tradycyjna pompka  jest nieodzowna...


No i w drogę. A dzisiejszy etap chyba najładniejszy. najpierw Esztergom czyli " Węgierski Watykan " . Potem  jedziemy Zakolem Dunaju po stronie Słowackiej z podwójnym promowaniem. A dystans niecała setka. Ale postanowienie jest mocne : Koniecznie dzisiaj musi być zupa gulaszowa a nawet rybna !!! Koniecznie !!! Na nocleg w miejscowości Leanyfalu na campingu uwaga ! Stowarzyszenia Dzika Kaczka czyli VADKACSA Nomád Vízicentrum.
A wiec dalej w drogę !!! Jedziemy ścieżką wzdłuż drogi do Esztergom...




Po napisaniu pierwszych dwóch odcinków miałem wiele zapytań jak to się robi ? Tak....


Tam jest nasz cel...


  Po ponad 20 kilometrach dojeżdżamy do Esztergom. Tam na Szechenyiter prawie godzinne picie kawy, piwa i podziwianie miasta... 





Tryptyk ręce :

Ręce które leczą...



Ręce które niosą...



Ręce które piją....


No ale dość bimblowania. Komandor rzuca okiem na zegarek i ... jedziemy do Bazyliki. To siedziba Węgierskiego Prymasa. taka Węgierska Częstochowa...  
Dojechaliśmy do Pałacu Prymasowskiego...


A przed nami Bazylika...



Andrzej pilnuje a my do zwiedzania...


Bazylika jest naprawdę niezwykła. Zapewne pokażę zdjęcia później. Teraz tylko szybko zwiedzamy...




Oczywiście musi być zdjątko rodzinne na pałacowym dziedzińcu przy pomniku Kolos Ferenc Vaszary O.S.B. prymasa Węgier



Dość późno wyjeżdżamy z Esztergom. Musimy jeszcze zrobić zapasy . A więc sklep. Jak zobaczymy na zdjęciu komandor poleca dobre sakwy. Wszystko się mieści. Znaczy wszystkie butelki...


Dojeżdżamy do pierwszej przeprawy promowej w Pillismarot. Idzie na deszcz...



Czekamy na prom do Szob...





Promujemy się...



 Niestety tuż za promem zaczyna padać...



Dopiero po 20 kilometrach zatrzymujemy się i można wyciągnąć aparat. Ale deszcz już zelżał...



Po jeszcze kilkunastu kilometrach dojeżdżamy do Vac . Tam prom do  Tahitorfalu...






Nasi już tu byli...


Promujemy się...





Niestety z promu zjeżdżamy już z włączonymi światłami. Jest późno. Z upragnionych zup na razie tylko marzenia.  Wraz z z mrokiem i deszczem dojeżdżamy do Stanicy Dzikiej Kaczki. Rzeczywiście Dzika ! Niestety muszę spuścić zasłonę milczenia nad warunkami noclegowymi. Część ekipy nie odpuszcza zup. Jedzie w deszczu i mroku  na poszukiwania. Reszta robi bibę na miejscu. Kiedy się schodzimy " bankiet " już trwa w najlepsze. Ostatecznie dzisiaj " zielona noc " Jutro kończymy. Dlatego tez zdjęć niewiele, znaczy niewiele można pokazać publicznie wiec wybrałem tylko trzy. 




Nad ostatnia butelka wina komandor się zesumował. Otworzy bez korkociąga czy nie otworzy ? Nie otworzył, wepchnął do środka...


 Jutro niestety juz ostatnie kilometry wyrypy. Trochę szkoda....
CDN





   

wtorek, 13 maja 2014

Donauradweg.....Dzień drugi...

...czyli jak pokonałem Naddunajska Ścieżkę Rowerową z Wiednia do Budapesztu

Dzień drugi.

Postanowienie jasne : budzimy się o siódmej wyjeżdżamy o ósmej. Dzisiaj ciężki dzień bo do pokonania blisko 130 km z Rajki do Komarna a właściwie kilkanaście kilometrów za tą miejscowością gdzie znajduje się następny nasz nocleg Campsite Éden. Dzień zapowiada się pogodny ale wieczorem burze. Na dodatek od połowy trasy szutry słowackie.
Rano wszyscy wstali na komendę. Co prawda nie do końca wyspani ( ostatecznie noc w busie i 100 km w nogach ) Ale rozkaz komandora to rozkaz komandora. Wstaliśmy !!!

Najpierw odprawa ...



Później ostatnie przygotowania...


No i oczywiście mus zdjęcie rodzinne przed wyjazdem Tym bardziej że dzisiaj pedałujemy już pełną jedenastką gdyż dotarł był do nas Włodek... 



Wróciliśmy na rowerowe przejście graniczne. Stad tylko 130 metrów do pierwszych tam Vodnego Diela Gabcikovo .



Dzisiejsza trasa to wielokilometrowe zdobywanie odległości wałem zalewu. Ścieżka świetna asfaltowa , tylko ten przykry wiatr w dziób. Ciężka harówa !










Kilkadziesiąt kilometrów prostej z lekkimi łukami z wiatrem " w pysk " dało w kość. Na szczęście na tamie w Gabcikovie odpoczynek. Tam znajduje się jedyny w okolicy Pit Stop dla turystów.  Gabcikovo to niezwykła historia. Nazwę miejscowość otrzymała od nazwiska jednego z zamachowców na Reinharda Heydricha. To jedna z najstarszych miejscowości Wielkich Węgier. Historia budowy hydroelektrowni to historia niezwykłego sporu pomiędzy Słowacja a Węgrami. Konflikt trwa do dzisiaj. Ale to odrębna historia na odrębny post.






Pit stop w Gabcikovie...


 
 W dalszą trasę jedziemy po prawie godzinnej przerwie. Przed nami blisko 70 kilosów do łyknięcia.Jedziemy cały czas Słowacką stroną A po drodze zaczynają się szutry, do Komarna w zasadzie bezludnie.  Około 23 kilometry od tamy odpoczynek. Zaczynają się szutry i doskwierać głód. Szukamy miejscowości Kliżska Nema którą od razu ochrzciliśmy nazwa Kieliszka Nie Ma 





Po następnych 20 km szutrami dajemy sobie spokój. Wjeżdżamy na drogę aby dotrzeć do nieszczęsnego Kliszka . Niestety tak jak się spodziewaliśmy nie dość że Kieliszka nie ma to nie ma niczego. Nawet sklepu. Jedziemy jak w piosence Janerki " ode wsi do de wsi " może coś zjemy. W następnej o nazwie Male Koshiny spotykamy bar. Ale w barze do zjedzenia tylko piwo. Wiec rabunek w sklepie ( wykupiona cała kiełbacha paprykowa z przyległościami - musztarda, ogórki ) no i obiad gotowy !





Pozostało nam jakieś 10 kilometrów do Komarna, ale później do Edenu jeszcze z 15. Robi się późno a na dodatek idzie na luj. Więc jak najszybciej na rowery i do Komarna. A tam dopada nas deszcz i... tęcza...




   W Komarnie na drugą stronę droga EV6 prowadzi mostem. To ostatnie zdjęcia z dnia dzisiejszego.  



 Później już za Komarnem trzeba było włączyć światła. Po drodze Jacek z Andrzejem prawie w tym samym miejscu łapią gumę. To przedłuża czas . Do Edenu docieramy już późno. Za późno.Przed przyjazdem koło 20 zamykają wszystko, knajpę, kawiarnię. Pozostajemy o własnych konserwach i suchym pysku ...
Cdn